9 października 2011

Recenzja filmu "But Manitou"


Niemieckie kino dla wielu kojarzy się wyłącznie z filmami porno i westernami. Twórcy recenzowanego przeze mnie filmu postanowili chyba zakpić z rodzimej kinematografii i stworzyli parodię tych drugich. But Manitou to specyficzna komedia. Bardzo szybko trafiła do telewizji, co dla niektórych mogłoby być wyznacznikiem słabizny, jednakże wbrew tej prawidłowości film ten, wg mnie jest wart obejrzenia.

Historia tu opowiedziana bazuje na sztampie książek Karola May`a. A więc mamy tu indianina, wodza Apoczów o imieniu Abachachi i jego brata krwi Rangera. Poznajemy ich, gdy próbują kupić dla wodza Szoszonów (Tęgiej Pały) karczmę. W tym zadaniu towarzyszy im syn wspomnianego wodza. Ich kontrachentem jest Santa Maria ze swoją bandą (Jim, Joe, Jack, Jefrey i inni). Niestety okazuje się, że to oszustwo, a w wyniku walki ginie potomek Tęgiej Pały. Santa Maria ucieka, a gdy bohaterowie przybywają do Szoszonów, okazuje się że przekazał on im zupełnie inną historię, w wyniku której zostają oni uwięzieni. Jednakże udaje im się uciec, a żeby oczyścić swoje imię zaczynają poszukiwać skarbu Buta Manitou, do którego droga wskazują cztery kwałki mapy, które posiadają homoseksualny brat Abachachiego Włóżmito (właściciel różowego rancza), grek Dymitr, który jest przyrodnim bratem wodza Apaczów i zawsze marzył żeby być prawdziwym indianinem, oraz piękna Uschi.

Może historia na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie chaotycznej, ale reżyser opowiada ją z wielkim wdziękiem, tak że sztampa staje się tylko tłem do kolejnych gagów. A co do tych ostatnich, moim zdaniem potrafią one rozbawić do łez, o ile nastawia się na film imprezowy, lub też na leniwe niedzielne popołudnie. Ot, poziom podobny do Gangu Olsena.

Obraz Michaela Herbig`a kipi od nawiązań do innych filmów. Podróż na mapie pokazują nam czerwone kreski, niczym w Indianie Jonesie,a o aluzjach do Winnetou nie wspomnę. Ciekawą sceną jest ta, w której twórcy bezlitośnie naśmiewają sie z Karola May`a i jego miłości do butelki. Te i inne sceny sprawiają że film jest jeszcze ciekawszy, a żarty mają głębszy wymiar.

Osobiście nie oczekiwałem od tego filmu wiele, to też dosyć uboga warstwa wizualna mi nie przeszkadzała. Sceneria (zdjęcia robiono w hiszpani) jest typowo westernowa, tawerny również. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić, a słabiutkie sceny walki są na tyle krótkie, że nie rażą. Są też sceny genialne, jak te z udziałem Włóżmitu, czy pościg w kolejkach górskich.

Muzyka to znowu solidna średnia półka. Nie zapamiętuje się jej, ale też i nie przeszkadza.

Polski Dubbing to dla mnie kolejny argument za. Żarty zostały przystosowane do polskich realiów, a głosy postaci nie drażnią. Może zbytnie stylizowanie maniery Włóżmitu jest nachalne i cały czas przypomina nam o jego odmiennej orientacji seksualnej.

To co może drażnić w tej komedii to żarty... fekaliotematyczne. O ile jeszcze "Jefrey znowu puścił" przypomina "Zaraz będzie ciemno" z RRRrrrr!!! o tyle reszta takich żartów bez odpowiedniego nastroju gorszy.

But Manitou nie jest arcydziełem, ale jest bardzo porządną komedią, która udowadnia, że wbrew obiegowej opinii, Niemcy też potrafią być śmieszni i śmiać się z samych siebie. Oczywiście jest to tylko zapychacz ramówki Telewizji Polskiej, na której jest najczęściej emitowany, ale w odróżnieniu od wielu innych zapychacz na poziomie, który z przyjemnością oglądam za każdym razem jak jest nadawany.

1 komentarz:

  1. Po raz pierwszy oglądałam ten film w oryginale i nawet wtedy był dość zabawny (mimo że właściwie nie znam niemieckiego). Po polsku znam go chyba aż za dobrze, a część tekstów niepodzielnie wcisnęła się w słownik mówiony (zaraz obok tekstów z Killera i kilku innych). Polski dubbing z Boberkiem i Paszkowskim na czele uważam za wybitny.

    No i warto wspomnieć, że ta ekipa filmowa stworzyła jeszcze kilka innych pozycji, które jednak nie są już tak zabawne i sytuacji nie ratuje nawet Til Schweiger.

    OdpowiedzUsuń